Dziś ostatni dzień wakacji, jesteśmy w pochmurnym Miami, które kompletnie nie przypomina Stanów Zjednoczonych. O tym, że jesteśmy w „Ameryce” świadczy już tylko flaga i niektóre budynki.
Na uliach widzi i słyszy się osoby mówiące po hiszpańsku, które staniwią 85% społeczności Miami, są również Afroamerykanie, którzy stanowią 10% społeczności Miami i biali Amerykanie, których po prostu można policzyć na palcach.
Na lotnisku nie słyszę „Hi” lecz „Hola”, jestem w śródmieściu, zamawiam śniadanie używając języka angielskiego, jednak obsługa knajpki mnie nie rozumie. Język angielski staje się niepotrzebny i nieprzydatny.
To nie jest już Ameryka w której mówi się po angielsku, to mieszanka Meksyku, Kuby, Peru i cholera wie czego.
Nocujemy w stosunkowo drogim hotelu Marriott, w centrum Miami, a język angielski każdego mojego ucznia jest lepszy od tego, który słyszę w hotelowej recepcji. Maskara!
Wszędzie napisy w dwóch językach, informacje w autobusie i w metrze również po angielsku i po hiszpańsku. Co tu się stało? Gdzie ja jestem?
W Meksyku, Meksykanie starają się uczyć i mówić po angielsku, a w Stanach mamy mikro spłeczeństwo anglojęzyczne zatopione w makro społeczeństwie hiszpańskojęzycznym. Tragedia!
Jestem na lotnisku, obserwuję jak pracują osoby hiszpańskojęzyczne i ręce mi opadają. Ciagłe przerwy, rozmowy, „zabawa” telefonem. U mnie tego typu osoby nie przepracowałyby nawet tygodnia.
I jeszcze jedno warte opisania wydarzenie. Kupuje śniadanie w centrum Miami, personel knajpki oczywiście nie mówi po angielsku, ale to nie jest istotne. Wybieram dwa tzw. combo breakfast, każde jest inne stąd ich cena się różni. Z obsługą rozmawiam raz po angielsku, raz po hiszpańsku. Moje śniadanie ma zawierać tosty, kawę, dwa jajka, szynkę i owoce. Śniadanie Marcina to pomiory i cebula, również dwa jajka, szynka i tosty.
Koleś z knajpki nagle po hiszpańsku pyta czy chcemy bekon czy szynkę. Tłumaczę mu, że chcę szynkę. „Jamon, por favor”
I oto przychodzi nasze śniadanie. Nasze porcje są identyczne, choć zamówiliśmy inne zestawy śniadaniowe. Trzeba zapomnieć o owocach, pomidorach czy cebuli, ale bekon, którego nie chcieliśmy jest.
Dobra, przeżyjemy. Teraz przychodzi do placenia. Ooo! nasze dwie identyczne porcje mają różne ceny. I to jest właśnie Ameryka…
W Meksyku rozumiano mnie zarówno po hiszpańsku jak i po angielsku, tu w Stanach jest jakiś horror.
Nie wiem gdzie jest prawdziwa Ameryka. Może gdzieś w Kentucky, Missouri czy Minesocie. Na pewno nie ma jej na Florydzie czy w Kalifornii.