Jestesmy w Centrum Lotow Kosmicznych Kennediego i tu zaczyna sie moja Ameryka. To tu slysze perfekcyjny amerykanski-angielski (melodia dla moich uszu), tu spotykam usmiechnietych pomocnych i prawdziwych (brzmi dziwnie: ale chodzi mi o ludzi, ktorzy od pokolen mieszkaja w Stanach i plynnie mowia po angielsku) Amerykanow dumnych ze swojego narodu, szanujacych flage, utozsamiajacy sie z NASA, gdyz tu pracuja i pracujacych z pasja.
Pakujemy sie z Marcinem do autobusu na 90 minutowa przejazdzke po kompleksie.
Autobus prowadzi kragla, biala Amerykanka, ktora moglaby byc moja babcia. Kobieta jest fantastyczna, zaangazowana i bardzo kocha swoja prace.
Widzimy miejsca odpalania rakiet, tzw. launch pady:
Przejezdzamy obok olbrzymiego budynku w ktorym buduje sie rakiety:
Widzimy rowniez pojazd, nazywany: crawler, ktory przewozi rakiety od miejsca w ktorym sa montowane do miejsca z ktorych startuja.