Po przepysznym sniadaniu na ktore serwowano nalesniki z bananami poplynelismy w kierunku plazy na ktorej w plytkiej wodzie odpoczywaly zakopane w piasku plaszczki.
Geoffrey mial ze soba kalmary, ktorymi rozbudzil drzemiace i wygrzewajace sie w piasku plaszczki. Kazdy mogl nakarmic płaszczkę, ja jednak podziekowalam, wystarczyla mi ich bliskosc i ciagle ocieranie sie ich mieciutkimi „ala skrzydlami” o moje nogi.
Chociaz plaszczki nie sa niebezpieczne, ja mam do nich respekt, szczegolnie gdy podplywaja i patrza na czlowieka swoimi madrymi, osadzonymi po bokach oczami.
Plaszczka uzyje swojego kolca jedynie gdy sie na nia nadepnie, jednak na pewno spotkanie z kolcem nie jest przyjemne.
Plaszczki potrafia byc olbrzymie, najwieksze ktore widzielismy mialy 80-100 cm i wygladaly jak unoszace sie na wodzie dywany.
Drugiego dnia nie plywalismy z delfinami, ale spotkalismy kilka butlonosow blisko lodzi.
Butlonosy to najpiekniejsze z delfinow, wywoluja niesamowite wrazenie w krystalicznie czystych wodach morza karaibskiego.
Butlonosy sa stosunkowo duzych rozmiarow, a ich glowa, oczy, spojrzenie sa po prostu niesamowie.